Ze wspomnień absolwentów
Jan Pawlikaniec
Jan Pawlikaniec - absolwent naszej szkoły z 1955. Nauczyciel, wizytator matematyki, brydżysta, autor ponad dwustu pięćdziesięciu artykułów publicystycznych, felietonów, recenzji i innych tekstów, autor książki "Nie gubić diamentów" oraz tomiku wierszy "Między różą a szlemem".
Fragment książki "Nie gubić diamentów" /"Obrzeża"Oficyna Wydawnicza 1999/"Gazeta Zgorzelecka" nr 41, 24 września 1994:
"Żeby zachować jako taką chronologię, muszę zacząć od planu sześcioletniego czyli pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Wtedy to jako nieletnie dziecię wiejskiej szkoły podstawowej w Poznańskiem (dziś woj. pilskie) brałem udział w akcji zalesiania. Nie mogę jednak dziś chwalić się przed matką-Ziemią, ze był to mój sukces, bo do roboty tej zostałem zapędzony przez kierownika szkoły, wspaniałego nauczyciela matematyki i cudownego człowieka, pana Antoniego Czepulonisa. Poza tym żadnego drzewka nie posadziłem sam. Pracowaliśmy bowiem parami. Ja robiłem w parze z Renią Budrewicz (pięknie rysowała), która wkładała do ziemi flance we wgłębienia zrobione przeze mnie metalową , klinowato zakończoną wajchą. Obsadziliśmy wtedy z radością (bo przez dwa tygodnie nie było lekcji) i to prawidłowo, bo zielonym do góry, kilka czy kilkanaście hektarów nieużytków. Pamiętam też miłe uczucie, gdy po latach, w okresie bodźców materialnego zainteresowania, wróciłem w tamte strony i spacerowałem po moim lesie. poczułem się nawet dumny."
Z wpisu do szkolnej kroniki (Rychlik, 20 stycznia 2014r.)
"PO LATACH
W czerwcu 1955 roku zakończyłem VII klasę w mojej najukochańszej szkółce w Rychliku. Dzień zakończenia roku szkolnego pamiętam jako szczególny, bo odwiedziła naszą szkołę pani inspektor (z-ca?) Wydz. Oświaty w Trzciance ... by wręczyć mi nagrodę za II miejsce w Powiatowej Olimpiadzie Matematycznej, która odbyła się m-c wcześniej w Trzciance. To był początek mojego wyboru życiowego. Pochłonęła mnie matematyka, choć wiele lat później bywały chwile, że czułem się humanistą. Cóż jednak, skoro od początku miałem doskonałych nauczycieli matematyki, a jakby ciut słabszych humanistów. A zaczęło się wszystko tu - w Rychliku, od Pana Antoniego Czepulonisa, cudownego człowieka i wspaniałego nauczyciela matematyki.
Dziś wspominam tę szkółkę jako symbol mojego szczęśliwego dzieciństwa. Cieszę się razem z Wami Wszystkimi, że szkoła się rozbudowała, wypiękniała, i wreszcie, że udało się Wspólnymi Siłami ją uratować. GRATULACJE dla Wszystkich Państwa, którzy się do tego przyczynili...
A swoją drogą - jak głupich doczekaliśmy czasów;
- kiedyś nawet za rozbiorów, nawet "za komuny" budowano szkoły
a dziś ZŁE SIŁY je likwidują.
Prognozy tego zjawiska są b. smutne.
Przyszło nam żyć w epoce pogardy dla rozumu...Pocieszam się, że są jeszcze ludzie, którzy wbrew temu, robią wszystko co w ich mocy - dla dobra wspólnego.
Życzę Uczniom, Rodzicom, Nauczycielom i Wszystkim Pracownikom i Mecenasom Szkoły - satysfakcji z pracy i uśmiechu Losu w życiu
Wasz absolwent sprzed 59 lat
Jan Pawlikaniec"
Edward Żernicki
Dr inż. Edward Żernicki (1933-2021) - absolwent naszej szkoły z roku 1950. Wieloletni Dyrektor Naczelny Dyrekcji Okręgu Polska Poczta Telegraf i Telefon we Wrocławiu.
Fragment wspomnień zawartych w książce "Radiobuda i my" (Wrocław 2013):
"W roku 1945 przeprowadziliśmy się do Stanisławowa, a stąd w sierpniu z całą Parafią Tyśmieniecką wyjechaliśmy jako Repatrianci na Ziemie Odzyskane. Przekazano nam potajemnie informację, że jeżeli ktoś ma broń to niech ją weźmie, bo może być napad banderowców na transport. Ja miałem Nagan. W ciągu trzech tygodni w wagonach towarowych dojechaliśmy do miejscowości Trzcianka Lubuska. Z czegoś trzeba było żyć, więc mama zajęła gospodarstwo rolne we wsi Rychlik. Zdolni do noszenia broni pełnili warty. Wśród nich byłem ja. Opisałem to w wielkim skrócie. Okres ten był jednak bardzo burzliwy, ale to jest inna bajka. Co to ma wspólnego z „Radio- budą”? Otóż ma. Nauczyłem się bardzo cenić to co przede mną, a więc normalne życie.
Szkołę podstawową w Rychliku rozpocząłem na nowo w 1946 roku od klasy czwartej. Była to wreszcie prawdziwa polska szkoła. Nie było żadnych podręczników. Nauczyciele robili wszystko, żeby nadrobić zaległości i przekazać nam podstawową wiedzę. UNRA zasilała nas czasami w artykuły żywnościowe i odzież. Czuję smak do dzisiaj tranu podawanego z beczki tą samą łyżką do ust każdemu. Natomiast organizacja szwedzka przeprowadzała badania zdrowotne. Organizowaliśmy przedstawienia. Po raz pierwszy usłyszałem na sali widowiskowej śpiewaną przez nauczycieli i rodziców Rotę. To robiło wielkie wrażenie. W Pile, 30 km od naszej miejscowości, w 1947 roku uczestniczyła nasza szkoła w spotkaniu z Marszałkiem Michałem Rolą Żymierskim. Skąd się wzięło moje zainteresowanie radiotechniką? Z przypadku. Uważam zresztą, że wszystko dzieje się z przypadku i zdarzeń losowych. Otóż mąż mojej nauczycielki od polskiego i historii pani Krystyny Młynarczyk, Witold, był leśniczym i znakomitym amatorem radiotechniki, i to właśnie od niego się zaczęło. Zbudowałem pierwszy aparat kryształkowy, a następnie ze złomu poniemieckiego aparat lampowy. Antenę wykonałem z przewodów telefonicznych wiszących nieużytecznie na słupach. Rodzina nie mogła wyjść z podziwu, że to gada i gra. Mama prenumerowała czasopismo „Przyjaciółka” i tam przypadkowo znalazłem ogłoszenie, że w Dzierżoniowie będzie egzamin wstępny do Szkoły Radiotechnicznej. W wyznaczonym terminie pojechałem do Wrocławia, a stąd na gapę do Dzierżoniowa, gdyż nie zdążyłem wykupić biletu, ale się udało. Złożyłem świadectwo ze szkoły podstawowej w sekretariacie szkoły. Na świadectwie miałem same oceny bardzo dobre. Ale to nie był konkurs świadectw, tylko egzamin., konkursowy. To była jedyna szkoła tego typu w Polsce. Zakwaterowano nas w internacie przy ulicy Żymierskiego. Spaliśmy na siennikach, które wypchaliśmy słomą w pobliskim PGR-ze. Każdy dostał aluminiową miskę, która służyła do wszystkiego jak menażka żołnierska. Na drugi dzień w sali gimnastycznej odbył się egzamin z matematyki i z polskiego. Zdawało nas ponad 550. Czekaliśmy z niepokojem na wyniki, ustawieni w dwuszeregu na placu. Dyrektor Józef Buczyłko wyczytanym kazał ustawić się pod bramą. Byli to przyjęci do technikum. Wśród nich byłem ja. Wyniki z egzaminu były od zera do plus minus pięć. Mogliśmy ustawić oś liczbową. Ja otrzymałem z matematyki plus cztery, z języka polskiego minus cztery. To wystarczyło żebym był przyjęty do pierwszej klasy technikum. Ze słabszymi wynikami zostali przyjęci do klas zasadniczych. Po egzaminie wróciłem do domu. Zameldowałem kierownikowi szkoły w Rychliku Panu Antoniemu Czepulonisowi, że zostałem przyjęty do technikum. Podziękowałem za dobrą szkołę, a szczególnie za matematykę, której był wykładowcą. Kierownik wyraził zadowolenie, że moje marzenia się spełniły."