• Edward Żernicki

          • Dr inż. Edward Żernicki  (1933-2021) - absolwent naszej szkoły z roku 1950. Wieloletni Dyrektor Naczelny Dyrekcji Okręgu Polska Poczta Telegraf i Telefon we Wrocławiu.

            Fragment wspomnień zawartych w książce "Radiobuda i my" (Wrocław 2013):

             

            "W roku 1945 przeprowadziliśmy się do Stanisławowa, a stąd w sierpniu z całą Pa­rafią Tyśmieniecką wyjechaliśmy jako Repatrianci na Ziemie Odzyskane. Przekaza­no nam potajemnie informację, że jeżeli ktoś ma broń to niech ją weźmie, bo może być napad banderowców na transport. Ja miałem Nagan. W ciągu trzech tygodni w wa­gonach towarowych dojechaliśmy do miejscowości Trzcianka Lubuska. Z czegoś trzeba było żyć, więc mama zajęła gospodarstwo rolne we wsi Rychlik. Zdolni do no­szenia broni pełnili warty. Wśród nich byłem ja. Opisałem to w wielkim skrócie. Okres ten był jednak bardzo burzliwy, ale to jest inna bajka. Co to ma wspólnego z „Radio- budą”? Otóż ma. Nauczyłem się bardzo cenić to co przede mną, a więc normalne życie.

            Szkołę podstawową w Rychliku rozpocząłem na nowo w 1946 roku od klasy czwar­tej. Była to wreszcie prawdziwa polska szkoła. Nie było żadnych podręczników. Na­uczyciele robili wszystko, żeby nadrobić zaległości i przekazać nam podstawową wie­dzę. UNRA zasilała nas czasami w artykuły żywnościowe i odzież. Czuję smak do dzi­siaj tranu podawanego z beczki tą samą łyżką do ust każdemu. Natomiast organiza­cja szwedzka przeprowadzała badania zdrowotne. Organizowaliśmy przedstawienia. Po raz pierwszy usłyszałem na sali widowiskowej śpiewaną przez nauczycieli i rodzi­ców Rotę. To robiło wielkie wrażenie. W Pile, 30 km od naszej miejscowości, w 1947 ro­ku uczestniczyła nasza szkoła w spotkaniu z Marszałkiem Michałem Rolą Żymierskim. Skąd się wzięło moje zainteresowanie radiotechniką? Z przypadku. Uważam zresztą, że wszystko dzieje się z przypadku i zdarzeń losowych. Otóż mąż mojej nauczyciel­ki od polskiego i historii pani Krystyny Młynarczyk, Witold, był leśniczym i znakomitym amatorem radiotechniki, i to właśnie od niego się zaczęło. Zbudowałem pierwszy apa­rat kryształkowy, a następnie ze złomu poniemieckiego aparat lampowy. Antenę wyko­nałem z przewodów telefonicznych wiszących nieużytecznie na słupach. Rodzina nie mogła wyjść z podziwu, że to gada i gra. Mama prenumerowała czasopismo „Przyja­ciółka” i tam przypadkowo znalazłem ogłoszenie, że w Dzierżoniowie będzie egzamin wstępny do Szkoły Radiotechnicznej. W wyznaczonym terminie pojechałem do Wro­cławia, a stąd na gapę do Dzierżoniowa, gdyż nie zdążyłem wykupić biletu, ale się uda­ło. Złożyłem świadectwo ze szkoły podstawowej w sekretariacie szkoły. Na świadec­twie miałem same oceny bardzo dobre. Ale to nie był konkurs świadectw, tylko egza­min., konkursowy. To była jedyna szkoła tego typu w Polsce. Zakwaterowano nas w in­ternacie przy ulicy Żymierskiego. Spaliśmy na siennikach, które wypchaliśmy słomą w pobliskim PGR-ze. Każdy dostał aluminiową miskę, która służyła do wszystkiego jak menażka żołnierska. Na drugi dzień w sali gimnastycznej odbył się egzamin z matema­tyki i z polskiego. Zdawało nas ponad 550. Czekaliśmy z niepokojem na wyniki, usta­wieni w dwuszeregu na placu. Dyrektor Józef Buczyłko wyczytanym kazał ustawić się pod bramą. Byli to przyjęci do technikum. Wśród nich byłem ja. Wyniki z egzaminu by­ły od zera do plus minus pięć. Mogliśmy ustawić oś liczbową. Ja otrzymałem z mate­matyki plus cztery, z języka polskiego minus cztery. To wystarczyło żebym był przyjęty do pierwszej klasy technikum. Ze słabszymi wynikami zostali przyjęci do klas zasadni­czych. Po egzaminie wróciłem do domu. Zameldowałem kierownikowi szkoły w Rychli­ku Panu Antoniemu Czepulonisowi, że zostałem przyjęty do technikum. Podziękowa­łem za dobrą szkołę, a szczególnie za matematykę, której był wykładowcą. Kierownik wyraził zadowolenie, że moje marzenia się spełniły."